wtorek, 30 sierpnia 2011

Kanionowy długi weekend. Cz 1. Plan.

Jako, że długi weekend zaczyna się tak jak szkoła:


HISTORIA:

Pięć wariatek z pięciu różnych miast postanowiło, że w cztery długie wolne dni wybierze się zobaczyć trzy najpiękniejsze kaniony.



PLANOWANIE PRZESTRZENNE:

Turlock, CA przyjeżdża do Alamo, CA.

I ruszamy:
1. Alamo, CA
2. San Francisco, CA
3. Sunnyvale, CA
4. Hermosa Beach, CA
koniec zbierania ekipy

5. Lake Havasu City, AZ
6. Grand Canyon Village, AZ
7. Page, AZ
8. Antelope Canyon, AZ
9. Bryce Canyon National Park, Tropic, UT
10. St. George, UT
11. Hermosa Beach, CA
12. Sunnyvale, CA
13. Alamo, CA
14. San Francisco, CA



GEOGRAFIA:





MATEMATYKA:

 2245 mil = 3613 km

TECHNIKA Z AUTOMATYKĄ:

Samochód z wypożyczalni, koszt 412 $ z wykupionym ubezpieczeniem i dodatkową opcją nielimitowanych dziennie mil.


EKONOMIA: 
Za hotele i wynajęcie samochodu wyszło nam na głowę po 160 $
do tego dojdzie benzyna i kasa na jedzenie oraz pierdoły.


ZARZĄDZANIE:
PannaAnna i Karolina


FIZYKA:

"Logika zaprowadzi Cię z punku A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi Cię wszędzie."

— Albert Einstein


Nas logika z wyobraźnią doprowadzi tam gdzie chcemy.
 

Grand Canyon:




 Antelope Canyon:


Bryce Canyon:





Trzymać kciuki!!

piątek, 26 sierpnia 2011

7 minut.

Tyle trwał mój egzamin praktyczny na prawko.
Wyobrażacie sobie coś takiego w PL?
Pytanie retoryczne.

Zaczęło się od tego, że od miesiąc próbowałam się umówić na ten egzamin przez internet tak jak każą.
Ale system komupterowego umawiania, bestia złośliwa, ciągle odmawiał współpracy.
Więc wczoraj postanowiłam nawiązać współpracę bezpośrednią. W DMV.
Pani w okienku przyznała a i owszem, że system bestia złośliwa, więc dobrze, że przyszłam i czy mogę zdawać jutro  o_O.
To zaczęłam Ą,Ę,że nie bardzo, bo jestem kobieta matkująca i dzieci idą do szkoły dopiero we wtorek (P.S. dopiero!!! chyba najpóźniej w całych stanach!!!!#@!#!@#) więc tak jakby wolałabym w następnym tygodniu.
Nie ma.
A w następnym?
Też nie ma.
A w zanastępnym?
.....niee, też nie ma.
A kiedy jest?
W 9 października.
To niech będzie jutro.

I tym oto sposobem dziś o 11.10 wylądowałam jak ten jeden, wielki kłębek nerwów w DMV.
Niepotrzebnie.
To nie polski egzamin.

Wygląda to tak, że idziemy do okienka z tymczasowym prawem jazdy, które dostaliśmy po teście pisemnym i WAŻNYM ubezpieczeniem samochodu.
Pani stuka, puka, klika i drukuje milion formularzy oraz pokazuje wydrukowane zdjęcie do przyszłego dokumentu.
Ehh.....
No nic.. przy pokazywaniu trzeba będzie twarz na prawku zasłaniać kciukiem.

Następnie trzeba podjechać, w miejsce oznaczone DRIVE TEST, położyć te dokumenty na desce rozdzielczej i czekać na kata.

Kat w postaci chudziutkiego pana po 50tce spóźnił się pół godziny, w czasie której wypociłam chyba litry wody z całego tygodnia.
W końcu przyszedł, przedstawił się i kazał pomigać kierunkowskazami, a on w tym czasie biegał dookoła samochodu i sprawdzał czy działają.
Śmiałam się wewnętrznie, bo oczami wyobraźni zobaczyłam polskich egzaminatorów sprawdzających te miliony świateł w ten sposób.
Potem klakson i jadymy.
Zaczęłam o 11.32 a skończyłam o 11.39.
Pojechałam po bocznych uliczkach dookoła DMV i powrót.
Pan za każdym razem pokazywał ręką, o które prawo albo lewo mu chodzi :P
Widać trafiał różne egzemplarze.
A ja jeszcze cudnie zaczęłam ten egzamin, bo kazał mi dojechać tyłem do krawężnika.
No to jadę, a on że jeszcze do tyłu.
Ale przecież nie mogę!
Why???
Bo tam czerwony curb jest i nie wolno.
Ochhh faktycznie.
(plus 100 do zaimponowania mu znajomością kolorów curbów)

Na koniec pogratulował bardzo dobrej jazdy i  życzył "enjoy your stay in USA".
Z grzeczności spytałam czy jakieś błędy zrobiłam i otóż znalazł się jeden:
W USA przy drogach są bike lanes dla szalonych rowerzystów.




No i przy skręcie w prawo wjechałam niby za szybko i nie widziałam mojego blind spot z teoretycznym szalonym rowerzystą.
Więc na przyszłość mam uważać :)

 Tak więc z kwitkami wracamy do biura, pani znów stuka, puka, klika i drukuje milion formularzy, po czym informuje, że jako iż nie jestem rezydentem USA to weryfikacja dokumentów może trochę potrwać..
To trochę może trwać od 4 tyg do pół roku. (!!!!!)
A to wszysto przez to, że prawko jest tu obok SSN najważniejszym dokumentem.
Taki nasz dowód osobisty.

I muszą sprawdzić na milion sposobów czy nasz pobyt jest tu legalny, bla bla bla itd....
Oby przysłali mi to jak najszybciej.







wtorek, 23 sierpnia 2011

Weekend w Los Angeles: Universal Studios Hollywood.

Żyję, żyję :)
Tyle się działo, że nie było czasu usiąć i czegoś twórczego napisać.

A działo się to, że zafundowałam sobie weekendzik w Los Angeles :D
Dziecięcia moje z jechały z hostem na 3 dni na camping w dziką dzicz leśną, więc pomyślałam, że co będę w domu siedziała przez ten czas.
Początkowo miałam w planie pojechać sama i wykorzytać niecnie Ankę z Hermosa Beach jako nocleg :D Ale zaczęłam podpytywać po znajomych, czy ktoś by może niereflektował i się okazało, że a i owszem.

Tak więc trzy niewiasty uzbrojone w jednego właściciela haremu ruszyliśmy w drogę.
Wyjazd opiszę w 3 postach, bo za dużo na jeden by było :)
Jechaliśmy już w czwartek wieczorem więc na miejscu byliśmy ok 1.00 w nocy.
W piątek wybraliśmy się do Universal Studios (http://www.universalstudioshollywood.com/) czyli miejsca gdzie kręcą filmy, a Amerykanie jak to Amerykanie dorobili do tego park rozrywki i liczą zarobione na tym dolary :P

                                                           widok na hale i park

Mieliśmy być z rana a wyszło jak zawsze, czyli po 13.00.
Bez pośpiechu.
Relax.
Bilety kupiliśmy wcześniej przez internet. Cena 77$  i można go wykorzystać dwa razy.
Przed wejściem powitał nas bardzo charakterystyczny globus:


 właściwy człowiek na właściwym czerwonym dywanie :D

Na początku rozdają mapki parku oraz rozpiskę gdzie i o której jest jakie show.
W wielu miejscach były też takie tablice gdzie na bieżąco wyświetlali godziny i czas oczekiwania.


Na pierwszy ogień poszedł Terminator 2 3D.
Krzesełka się trzęsły, trochę dymu było, ale bez rewelacji.
Potem wybieraliśmy przedstawienia wg długości kolejki oczekiwania.
Ogólnie to biegliśmy i wbijaliśmy się jako ostatni na prawie wszystkie imprezy :P
W niektórych miejscach zdjęć nie robiłam, bo aparat mógłby się zniszczyć od efektów specjalnych.

W skócie:
Shrek był w 4D i był jednym z lepszych show. Fotele skakały, na nogi wyskakiwały sztuczne pająki, a jak Osioł kichał to publiczność była 'okichiwana' :P Uśmialiśmy się bardzo i podnieślimy na duchu po nudnym terminatorze :]


Przed wejściem na salę zabawiały nas 3 świnki i Pinokio:


House of Horrors było strasznie a czasami śmiesznie :P Zombie wyskakiwało zza winkla, Laleczka Chucky śmiała się złowieszczo i gonił nas Frankenstein. Najgorsze jednak były sztuczne zwłoki wiszące  w niby chłodni w przeźroczystch workach. Brrrr.

Drugim najlepszym show było Waterworld, w Polsce znane jako Wodny Świat z moim niedoszłym mężem Costnerem ;)
Na prawdziwej scenografii z filmu, umieszonej w gigantycznym basnie odbyło się ok pół godzinne show. Skakali, strzelali, para buch, wiadra w ruch.
Wiadra, wiadra- bo pierwsze 5 rzędów było regularnie było 'zraszanych' przez aktorów :P
Myśleliśmy, że nic już nas nie zaskoczy po wyskakujących skuterach wodnych.
A jednak.
W pewnym momencie zza całej scenografii wyleciał samolot.
SAMOLOT.
Który tak po prostu gruchnął o wodę zaraz przed pierwszym rzędem.
Swoją szczękę zbierałam z podłogi.
Rewelacyjne to było.
Parę zdjęć, które może choć trochę oddadzą klimat show:





                                        Napisy końcowe i ukłony aktorów.
                  Po lewej wspomniany samolot już spokojnie leżący na wodzie.
                             A wyskoczył zza tej najwyższej wieży po prawe

Zrobiliśmy sobie krótką przerwę na jedzenie i ruszyliśmy do głównej atrakcji: wycieczki po studio i halach filmowych. Staliśmy godzinę w kolejce i załapalismy się na ostatnie wejście.
Studio zwiedza się w wagonikach krążących po miejscach, w których kręcone były znane filmy:

Psychoza:

Szczęki:

            wagoniki zjechaly prawie do poziomu wody i atakował nas rekin użyty w filmie


Grinch:


Wojna Światów:




Szybcy i Wściekli:

                   samochody na naszych oczach zaczęły tańczyć. tak płynnie, że wszyscy byli w szoku!


i najnowszy Cowboys&Aliens:




Dopiero po przejażdżce tam widać jak jesteśmy oszukiwani w kinie :]
Budynki wyglądają jak prawdziwe a w środku zupełnie puste albo w ogóle jest tylko fasada podparta belkami. To co pokazują w filmach to jeden wielki efekt specjalny.

Dumą Hollywood Studios jest King Kong 3D.
I zasłużenie.
Każą nam założyć trójwymiarowe okulary i wjeżdżamy wagonikami do mega ciemnej hali.


I nagle jak nie tupnie,jak nie łupnie:  tu dinozaur, a tu wielka, owłosiona małpa! Jak wyciąga do nas łapę to wagonik trzęsię się tak jakby faktycznie nas złapał. Jak coś obślizgłego pełźnie- to i na nas gluty lecą. Najlepsze było na koniec jak niby spadaliśmy w przepaść. Wagoniki przechyliły się tak mocno, że mieliśmy wrażenie nie dość, że spadamy na prawdę, to jeszcze kręcimy się dookoła własnej osi!! Masakra! Darliśmy się tak serio serio.
A potem jakgdyby nigdy nic wagonik wraca do poziomu, otwierają drzwi i dopiero zdajemy sobie sprawę, że on przez cały czas stał w jedynym miejscu.
To niesamowite jak bardzo można oszukać ludzkie oko i umysł.
Po wycieczce objazdowej zaatakowaliśmy rollercoaster z dekoracjami z filmu Mumia. Niestety po odstaniu prawie godziny okazało się, że się wagoniki popsuły i nici z egipskich ciemności.

Chcieliśmy więc pójść na Jurassic Park, ale ponieważ wszyscy wychodzili z tego mokrzy od stóp do głów, a zrobiło się już zimno, to odpuściliśmy sobie to z zamiarem wrócenia tu następnego dnia.
Po kolejnej selekcji postanowiliśmy pójść na Simpsony, tak na zakończenie pobytu.
Było to na zasadzie: aaa pewnie głupie dla dzieci, ale nie ma kolejki więc idziemy".
Błąd, oj błąd.
Po wizycie u Simpsonów King Kong spadł na drugą pozycję wśród faworytów.
A zaczyna się niepozornie: rodzielają ludzi do małych, kolorowych pokoików (z klamkami i bez gumowych ścian:P).
Następnie otwierają drzwi, za którymi ukazuje się tandetny wagonik na 8 osób.
I wtedy to cudo podnosi się do góry przed GIGANTYCZNY ekran kinowy. 
No i się zaczyna jazda przez krainę Simpsonów.
Rzucanie wagonikiem w King Kongu przy tym do pestka.
Efekty są tym lepsze, że gdy mała Simpsonówna niby bierze nasz wagoniki jako smoczek to nie dość, że pryskają na nas śliną to jeszcze puszczają zapach gumowego smoczka dla dzieci!
A kiedy spadaliśmy na rollercoasterze w dół to darliśmy się ze strachu i oczywiście jechaliśmy z rękoma u góry :P
Efekty i to co się tam działo można by opisywać godzinę i nie wiem, czy bym tyle przymiotników znalazła ;)
Najlepsza atrakcja w całym parku!

Skończyło się na tym, że mieliśmy być w parku kilka godzin, a wyszliśmy po 23.00.

BAAARDZO POLECAM TO MIEJSCE!!

P.S. Więcej zdjęć będzie lada dzień na facebookowej stronie bloga :)


                                                   THANK YOU AND GOODNIGHT

czwartek, 11 sierpnia 2011

Naukowo.

Człowiek uczy się przez całe życie, a au pair musi się jeszcze uczyć tak, żeby uzbierać odpowiednią ilość unitów.
I znowu wyjdzie biznesowa opowieść, bo rzecz będzie o edukacji.

Jako au pair w ciagu naszego rocznego pobytu w USA musimy chodzić na kursy. 
Możemy się zapisać na uniwersytet, do college'u lub do adult school.  Jednak nie mogą to być kursy on-line lub w stylu jogi,nauki pływania itp.
Najważniejsze są tzw kredyty lub unity. 
Musimy ich zrobić ok 6 w zależności od agencji. Niektóre zgadzają się też na wyrobienie odpowiedniej ilości godzin zamiast kredytów.
Rodzina, u której jesteśmy musi nam dać 500$.
I tu jest haczyk.
Haczyk wygląda tak, że to 500 nie wystarcza. 
Owszem są kursy po np. 40 $, ale są organizowane przez jakieś instytucje, o których już w sąsiednich miastach nikt nie słyszał :]
Wiadomo, że wypadałoby zrobić coś, co nam się naprawdę przyda, gdzie czegoś nas nauczą i jeszcze będzie się przepięknie prezentowało w CV.
I tu mamy wspomniany haczyk.
np ja znalazłam zajęcia dla siebie w dość dobrym i znanym college'u za 3 unity. 
1 unit kosztuje 200$ więc całość kosztuje-600$ za jeden kurs, który trwa 2 miesiące. 
Te 500$ od hostów dostajemy raz na cały rok więc łatwo zauważyć, że musimy sporo dołożyć do interesu. Jakieś 700$ gdybym chciała powtórzyć tę przyjemność :] A będę musiała.

Więc ja zrobiłam jeszcze coś innego. 
Stwierdziłam, że jak coś już robić to porządnie i zapisałam się na zajęcia na University of California, Berkeley.


A konkretniej na UC Berkeley Extension co jest amerykańskim odpowiednikiem studiów podyplomowych/wieczorowych.
Zwłaszcza z tymi programami nuklearnymi :P
Jednak bomby atomowe będą musiały trochę poczekać, bo z miliona kursów,  które koniecznie chciałabym zrobić jako przyszła pani nadredaktor lub cudwydawca, wybrałam na początek Academic Writting za 500$ za 2 unity. 
Mam już upatrzone dwa cudne kursy: Editorial Workshop I: Introduction to Copyediting oraz Grammar, Mechanics, and Usage for Editors. 
Jednak można się na tam zapisać tylko z super biegłą znajomością angielskiego. 
Mój angielski, mimo licznych komplementów na jego temat, jeszcze tak do końca nie biegnie, więc zacznę w tym roku od tego pisania, potem  zaliczę jeszcze inne mądre zajęcia i w przyszłym roku zapiszę się na tamte :) 
A po drodze jeszcze muszę pamiętać, żeby mieć czym za to wszystko zapłacić :P


To dostałam dziś pocztą:


Co by nie mówić: jestem przeszczęśliwa, że było miejsce na tych zajęciach i od 26 września będę dylać na wykłady :D :D






WELCOME TO:








środa, 10 sierpnia 2011

Wyrzuconą au pairkę chętnie przygarnę.

Czas na jakąś niebiznesową historię.

Niebiznesowa historia zaczyna się tak:

DAWNO, DAWNO 3 TYGODNIE TEMU....

znalazłam na facebooku au pair z Niemiec, która mieszka 10 minut ode mnie. Zagadałam i poszłyśmy na kawę i zakupy.
Gadało nam się super i obie cieszyłyśmy się, że mamy kogoś w okolicy.

Tydzień później dostaje sms: " Czy mogę przyjechać do Ciebie na dwa dni, bo hostka wyrzuciła mnie z domu"

WHAT???
Oczywiście ją przygarnęłam i wypytałam co się stało.
Główną przyczyną był Facebook.
Tak, tak. Facebook.
Hostka postanowiła dodać się do jej znajomych.
K. nie chciala, ale wtedy tamta się zaczęła dopytywać czemu jej nie dodaje, przecież są jak rodzina teraz.
Argument nie do przebicia, więc zaakceptowała zaproszenie.
Taka natura ludzka, że lubimy się pożalić na wszystko publicznie, żeby ktoś nas pocieszył lub pokomentowac czyjeś życie.
Od kiedy powstał fcbk żalenie się bardzo upowszechniło.
No więc B. się żaliła czasem, że jest zmęczona po całym dni, że musiała dużo się narobić itd.
Komentowała również zachowania swoich koleżanek. I napisała m.in :"she's mean".
A hostka była troszkę bardzo mocno niezrównoważona i myślała, że te wszystkie komentarze są na jej temat.
Więc wszystko skrupulatnie kopiowała, zapisywała i zaniosła LCC, żeby pokazać jaką to straszną niedobrą au pairkę ona ma.
Kazała się B. wynieść do piątku do 18.00.
Godzina była konkretna, bo już sobie nową au pairkę skombinowała.
Podejrzewamy, że musiała to już dłużej planować.
Spytałam się B. czy miała by się gdzie podziać gdybyśmy się nie poznały.
Nie miałaby. 
Musiałaby iść do hotelu.
A co gdybym nie mogla jej odebrać o 17.00 tylko o 19.00?
Musiałaby iść z walizkami np do Starbucksa  i tam czekać.
Straszne.
W głowie mi się nie mieści do tej pory jak można tak potraktować człowieka.
B. opowiadała, że żadna au pairka nie wytrzymała tam długo. Każda uciekała.
Najbardziej szkoda mi dzieci, bo naprawdę płakały, gdy ona wyjeżdżała.
Widać było, że bardzo ją polubiły.
Ale jak to życie pokazało chore iluzje hostki były ważniejsze niż szczęście i zadowolenie dzieci.
Ktoś tu chyba nie zrozumiał po co się bierze au pairki.

Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. B. odpoczęła u mnie dwa dni, w sobotę wybrałyśmy się do Sacramento (ale to w następnym poście) a w niedzielę zawiozłam ją na lotnisko.
 

Jaki morał z tej bajki?
 NIE DODAJEMY PRACODAWCÓW DO ZNAJOMYCH NA FACEBOOK'u !!!!!

 Nie lubimy takich historii.


EDIT:

Odpowiadając na pytanie Anety:
B. gdy tylko hostka powiedziała, że ją wyrzuca, kupiła sobie bilet powrotny do Niemiec.
Nie chciała iść na rematch, bo była zbyt wykończona psychicznie. Powiedziała, że wróci do DE, naładuje siły i możliwe, że za jakiś czas znowu spróbuje przyjechać do USA.
Myślę, że ciężko byłoby jej znaleźć nową rodzinę, bo nie wiadomo co za bzdury by hostka powypisywała w liście polecającym :]

piątek, 5 sierpnia 2011

SSN-Super Sekretny Numer

czyli  Social Security Number.

Jako au pair w USA jesteśmy zobowiązane do wyrobienia sobie numeru ubezpieczenia. 
Bez tego nie wyrobimy żadnego innego dokumentu.

Jak wygląda aplikacja?

Potrzebny jest taki formularz:



Moja agencja ułatwiła mi bardzo zadanie i dostaliśmy to na szkoleniu.
Cała grupa wypełniła go razem pod czujnym okiem prowadzących, żeby żadnych błędów nie popełnić.

Jeśli jednak nie dostaniecie tego na szkoleniu to można go wydrukować tutaj:


Następnie trzeba znaleźć najbliższy Social Security Office i wybrać się tam z wypełnionym formularzem i milionem wszystkich zaświadczeń, wiz, potwierdzeń, paszportów i dowodów osobistych. 
Samo spotkanie z urzędnikiem trwa ok 15 minut.
Moje trwało 25, bo biedny pan nie mógł ogarnąć polskich   ą,ł,ż,ę  i potem ciągle źle zapisywał moje nazwisko. Za każdym razem biegł drukować dobrą według niego wersję, po czym wracał  a ja : oo nooooo, this is wrong, AGAIN! :P

Potem czeka się ok 2 tyg na kartę z numerem, którą przysyłają pocztą. 
Ja ją dostałam po 5 dniach
Mały kartonik wiellkości karty kredytowej. 
Nie wolno tego nosić przy sobie, dlatego warto wpisać numer  ubezpieczenia do telefonu komórkowego.


No i koniec wycieczki do urzędu :)


.

wtorek, 2 sierpnia 2011

Drajver lajsens in inglisz..or mejbi in polisz?

W końcu udało mi się zapisać na test teoretyczny na prawko.
 Nauka jak to nauka: poszła w las i zostawiła mnie samą z testem.
Zanim  mnie zostawiła udało mi się przetłumaczyć z lepszym lub gorszym skutkiem kilkanaście dziwnych słów, które widziałam po raz pierwszy na oczy. 
Sądząc po częstotliwości występowania w książce z testami były nadzwyczaj ważne. 
I było ich zdecydowanie za dużo.

A teraz trochę nudnych faktów:

W każdym stanie są inne zasady dotyczące zdawania na prawko. W niektórych można jeździć na polskim, ale niestety nie w CA.
Tzn.  cytując z CA DriverHandbook: jak się jest Adult Visitng California i jesteśmy w celach 'zwiedzawczych' a nie imigracyjnych to można spokojnie jeździć na PL. 
Ale ja jako au pair legalnie zameldowana, z kontem w banku wypełnionym milionami dolarów i nr ubezpieczenia muszę posiadac tutejsze.
Zresztą wszystko się tu załatwia pokazując prawo jazdy a nie dowód, więc lepiej je mieć.

Minor Visiting California, czyli dziecięcia pomiędzy 16-18 r.ż mogą jeździć na swoim krajowym prawku tylko przez 10 dni od przyjazdu. Potem muszą zrobić amerykańskie albo zgłosic się po papierek, który potwierdzi ich finansową odpowiedzialność w razie wypadku.

Jak się zapisać na ten test?
Wchodzimy na stronę http://dmv.ca.gov/portal/home/dmv.htm
i klikamy w Online Services:





następnie wybieramy Office visit appointment:





Wypełniamy swoimi mega poufnymi danymi i na końcu drukujemy potwierdzenie zapisania się na egzamin:




I czekamy cierpliwie do dnia egzaminu.
...

Można i niecierpliwie.

...  !!#%@%@#!(*&^%!!!!!


Dzień egzaminu. 

Ja miałam wizytę na 14.50. Dzieciaki zostały z mamą, a ja na luzie pojechałam na test. 
Pod pojęciem luz kryje się niewidzialny makijaż i artystyczny nieład na głowie.
Z naciskiem na nieład.
Taktyczny błąd. 
Ale to potem.

Wracając do przebiegu:
podchodzimy do informacji gdzie po pokazaniu paszportu, wizy i wydrukowanego potwierdzenia dostajemy podkładkę z formularzem do wypełnienia i karteczkę z numerkiem.
Pani z informacji zaznacza markerem co trzeba wypełnić więc nie można się zgubić.

Po dotarciu do właściwego okienka oddajemy wypełniony formularz, zabierają paszport i numer ubezpieczenia do skserowania i wydają kartkę z danymi  oraz dowodem wpłaty.
Przyjemność kosztuje 31 $. 

I kolejne okienko.
Pan Chińczyk spytał czy dane są poprawne jeśli tak to proszę do zdjęcia. COO? Teraz? Tak już?
Do zdjęcia staje się przed tym samym okienkiem na stojaku z niebieskim tle. 
Zanim zdążyłam się spytać czy mogę ściągnąć okulary to paparazzi ukryci w maszynie już mi zrobili zdjęcie.
Jak z kroniki policyjnej. 
Niestety nie ma dubli.
Tylko jak są zamknięte oczy to mogą być.

No i Pan Chińczyk się pyta czy po angielsku chce zdawać. 
A ja dziarsko, że TAK, JAWOHL, natürlich !

Na teście jest 36 pytań, po 18 na stronę.
Usiadłam i  czytam...i czytammmm...a tak prosiłam bez chińskich słów, których nie znalazłam            w słowniku......

W PL test ma kilka odpowiedzi poprawnych, tutaj tylko jedna jest właściwa. 
Niestety w paru pasowało mi te kilka :P I trafiłam jeszcze 4 pytania o motory.
A tak jakoś ten dział no jakby ominęłam :P  
Omiotłam wzrokiem.
Raz.
No i masz! Trzeba było dwa razy omieść! 
Po 20 minutach wracam z testem a pan mi mówi, że niestety, ale na 6 możliwych błędów zrobiłam 7, więc mam sobie usiąść przejrzeć książkę jeszcze raz i wrócić za 5 minut.
No to wracam. 
Ci co ze mną zdawali też wracali.
Znowu wzięłam po angielsku.
I znowu kicha.
Się zdenerwowałam i poprosiłam o polską wersję.
Przemiły Pan Chińczyk poinformował mnie, że wersje w innych językach mają jeszcze dwie strony gratis ze znakami. 
Taki bonus. 
Jeeeee.
Dla pewności zapytałam ile razy jeszcze mogę zdawać: w sumie można cztery.  
Ufff.
Okazało się, że test po polsku był dokładnie tym samym testem, który zdawałam za pierwszym razem po angielsku, więc pamiętałam poprawne odpowiedzi :P 
Znaki były banalne.
Oddałam i elegancko zero błędów. 
Nawet Pan Chińczyk się uśmiechnął i mi pogratulował :)
Potem marsz do kolejnego okienka, gdzie wystawiają tymczasowe prawo jazdy, na którym mogę jeździć do czasu zdania egzaminu praktycznego, na który czasem trzeba czekać miesiąc:





Dlaczego do razu nie wzięłam tego testu po polsku?
Bo wszyscy ostrzegali, że jest beznadziejnie przetłumaczone i nie można się połapać o co chodzi.
A tu niespodzianka. Każde pytanie było jasne i konkretne.

Powiem jeszcze, że przy każdym okienku próbowałam im wcisnąć to nasze cudne międzynarodowe prawko w jeszcze cudniejszej okładce z szarego papieru toaletowego i co? Każdy mówił, że ich to nie obochodzi, oni tego nie uznają i do niczego jest to potrzebne :]

Tak więc w drogę! Jadymy!