poniedziałek, 29 lipca 2013

Zaczynam ogarniać. Week 30. 365 Project.

Już trzeci tydzień w Polandii.
Zaczynam się powoli ogarniać.
Duża w tym zasługa pracy, bo codziennie muszę rano wstać, coś zrobić, wrócić do domu.
Nie mam czasu na siedzenie i pogrążanie się w depresji i narzekaniu, że pogoda zbyt zmienna, ciuchy zbyt drogie a California zbyt daleko.
Najgorsze jest to, że mnie nosi...
Nosi mnie, żeby już-teraz-natychmiast gdzieś pojechać.
Taki świderek.
W Stanach to było tempo.
TU TAM RAZ DWA JEDZIEMY ZWIEDZAMY OGLĄDAMY!!!!
A teraz taki nagły skok: i niiiiiiiiiiiiiiiiiiic się nie dzieje.
Wydaje mi się jakbym tu już siedziała pół roku, nic nie robiła a świat mi przecież ucieka.
I wtedy zaglądam do portfela, w którym zostało  mi tylko tyle, żeby kupić bilet miesięczny na następny miesiąc...
Eh...
Do pierwszej wypłaty głodówka turystyczna całkowita.
Potem będę kombinować :)


209/365
Muszę przyznać, że smak i nawyki żywieniowe bardzo mi się po Stanach zmieniły.
Tam jadłam duużo makaronów, chińszyzny, sałatek no i zdecydowanie najwięcej sushi :)
Było za gorąco na ziemniaki, tłuste mięso itp.
I teraz od powrotu nie jem prawie w ogóle wędlin, mięsa i mega byczych polskich kanapek.
A kto mnie zna wie, że jestem ciągle głodna i muszę coś jeść/kąsać/przegryzać.
Więc muszę kombinować.
Najgorzej jest na śniadanie, więc kupiłam sobie... mleczno ryżową kaszkę dla dzieci :P
Smak malinowy.
Robię jej sporą miską, dosyć gęstą i do tego wrzucam, albo sporo muesli z suszonymi owocami, albo granoli albo świeże owoce.
Pycha i zapycha.




210/365
Dzień zwykły zwyczajny.
Biuro GAWO jest w samym centrum Gdyni i uwielbiam patrzeć przez okna.
Na ludzi, na autobusy, na trajtki.
Jak wszyscy biegną, spacerują, snują się.
Chodzą z celem, bez celu i do celu.
Każdy gdzieś krąży, dąży, ale nie każdy zdąży.

Lepsze niż telewizja.




211/365
Od kiedy skończyłam 7 lat zawsze mieszka z nami w domu świnka morska.
Nasz 4-ty z kolei świnutch skończył dziś 5 lat.
Z tej okazji kupiłam mu w zoologicznym urodzinowego mini hamburgera i Czupur miał uciechę.




212/365
Jutro mam imieniny więc wieczorem zabrałam się z Mamą za pieczenie ciast.
Tzn Mama piekła a ja rysowałam i przeszkadzałam.
Wyszło jak zwykle pyszynie i śmiesznie :)





213/365
Imieniny Panny Anny.
W pracy dostałam pięknego storczyka i czekoladki a w domu czekała mnie niespodzianka: niespodziankowy grill.
I obowiązkowy słonecznik-mój ulubiony kwiat.




214/365
Kiedy wrócłam z moim pięciokilowym pudełkiem wypełnionym magnesami z podróży martwiłam się gdzie ja je wszystkie powieszę...
I okazało się, że rodzinka to zawsze znajdzie rozwiązanie.
Wujek załatawił mi wielkie, metalowe drzwi od biurowej drukarki czy tam innej maszyny.
W 15 minut "tablica" wisiała pięknie na ścianie w moim pokoju. 
A na niej 95 magnesów w tym 7, które dostałam w prezencie np. z Japonii i Meksyku.
Pozostałe były osobiście wybierane i czasami zdobywane w męczarniach.
Mogę doładnie powiedzieć, który gdzie, w jakim sklepie kupiłam i ile go szukałam.
Dołożyłam też parę, które przywiozłam z poprzednich wycieczek.
Tak więc 95 to ilość na dziś, a kto wie ile jeszcze znajdę pochowanych w pokoju.






215/365 
Drugi dzień dekorowania pokoju.
To nic, że niektóre rzeczy jeszcze leżą w walizkach....
Wystrój wnętrza ważniejszy!
Tym sposobem na drugiej ścianie zawisła gigantyczna korkowa tablica.
Docelowo będzie tam mapa ze szpileczkami w miejscach gdzie już byłam i gdzie chcę pojechać. 
Obecnie szukam odpowiedniej mapy.
Póki co wiszą inne wspomnienia i mapka, którą miałam w pokoju w CA.
Od razu jakoś lepiej się  zrobiło w pokoju.


środa, 24 lipca 2013

Przerwa na reklamę.

Przerwa na reklamę.
Pierwsza i ostatnia związana z moją pracą.
Bo nie chcę mieszać spraw prywatnych i blogowych.
Reklama owa jest po to, żeby Wam: byłym, obecnym, przyszłym i zaprzyszłym au pairkom/au pairom było łatwiej.
Otóż:
proszę polubcie, lajknijcie, zalajkujcie, zapolubcie stronę GAWO na Facebooku


 >>>>>>>>> GAWO FACEBOOK <<<<<<<<


Dlaczego?
Bo np. od paru dni AuPairRoomy  na APC nie działają i próbują to w JuEsEj naprawić i żebyście się nie denerwowali niepotrzebnie będą podawne informacje na Facebooku co i jak.
Jeśli macie jakieś pytania, wątpliwości itp - to śmiało pisać tam na Tablicy.
I podajcie dalej :)

Koniec reklamy.
:D

poniedziałek, 22 lipca 2013

Week 29. Nadrabianie.

Mam zaległości w opisaniu 9 ostatnich tygodni....
Gdzie ja byłam gdy mnie nie było?
Otóż: skończyłam pracę jako au pair, przeprowadziłam się do Jo, objechałam pół Stanów samochodem, zmieniłam kontynent, wróciłam do Gdyni i znalazłam pracę.
Uffff....to sporo.
Ale przez cały ten czas starałam się pstrykać chociaż jedno zdjęcie dziennie co by Project365 nie umarł.
Niestety działo się tyle, że nie miałam czasu usiąść i napisać postów, ale już się poprawiam i żeby nie robić sobie zaległości zaczynam tym tygodniem, który właśnie minął i potem nadrobię pozostałe:)
I z góry przepraszam za jakość niektórych zdjęć, ale są one robione najnowocześniejszym z nowoczesnych AjPhone'ów,Samsungów i tabletów razem wziętych:  moją ukochaną Nokią 6555 z wypasioną klapką.
Prehistoryczny model.
Pani w salonie Plusa na jego widok, aż krzyknęła: ojejjejej.
I było to raczej na nutę: omatkoooojakistary niż wowjakifajny

202/365
Poniedziałek.
Ciąg dalszy  przestawiania się na czas polski.
Śpię już normalnie, ale robię się głodna o najdziwniejszych porach.
Cały dzień próbowałam zrobić coś pożytecznego, ale jakoś nie bardzo mi to wychodziło...
Jedynie wieczorem poszłam na basen z babską częścią Familii i udawałam, że umiem pływać moją kalifornijską ropuchożabką.
Taplałyśmy się ponad godzinkę, więc może z 0,000000325 kg amerykańskiego sadła zniknęło.
W nagrodę za tak dzielne pływanie i wysiłek poszłyśy na ogromną hawajską pizzę.
I to rozumiem!






203/365
W Gdyni na głównej ulicy jest kawiarnia " Cynamon" mają tam pyszną szarlotkę z bitą śmietaną.
Jest to ulubione miejsce mojej koleżanki i moje, gdzie zawsze chodziłyśmy poplotkować.
Więc oczywiście nasze spotkanie po dwóch latach mogło być tylko tam.
Nakręciłyśmy się na to nasze "rytualne ciasto",  rozsiadłyśmy się,dyskutujemy, która to się bardziej głodziła, żeby zmieścić cały kawałek, kelner podchodzi a my dumnie bez zaglądania w menu "Szarlotkę poprosimy!"  a on: NIE MAAAAA!
Widok naszych zawiedzonych twarzy musiał być bezcenny.
Wybrałyśmy inne ciacho, ale to już nie było to samo...
Dlatego kolejny atak na Cynamon już wkrótce  :)



204/365
Dzień pełnego lenistwa.
Nie robiłam nic, opalałam się, chodziłam w dresie i udwałam, że coś tam porządkuję w pokoju.
Czyli standard lenia.




205/365
Czwartek.
Dziś zaczęłam pracę.
A równo dwa tygodnie temu wylądowałam w Gdańsku kończąc mój AmericanDreamMomentamiThriller.
Pracuję w agencji au pair GAWO, którą napewno zna każda marząca o wyjeździe dziewczyna.
Jak mi minął pierwszy dzień?
Posadźcie kogoś po dwóch, mega intensywnych latach, gdzie wszystko było w ruchu, w biegu, na 8 godzin za biurkiem.....
Tyłek i kręgosłup mnie bolał jak nie wiem :P
Myślę, że za jakiś czas się przyzwyczaję, a póki co to się wiercę przy tym biurku jak jakiś świderek.
Ale będzie dobrze:)
Najważniejsze, że mam pracę, mam gdzie wstawać codziennie rano i nie będę miała czasu na zamartwianie się.


206/365
Piątek. TGIF.
Jednak mam problemy z wstawaniem o 7.00.
W Californii właśnie kładłabym się spać, a tu muszę wstać.
Nawet mi się zrymowało, chociaż nie miało ;)
Mam ustawione 4 budziki, żeby nie zaspać.
Po pracy poszłam sobie posiedzieć chwilę na uroczych, gdyńskich leżakach, które pojawiły się w centrum miasta.
I love Gdynia.
Zdecydowanie.


207/365
Sobota.
Zaczełam ograniać tony wypranych rzeczy i "po amerykańsku" wszystkie koszulki udało mi się zmieścić na wieszakach w moją malutką szafę.
Potem pojechałam na zakupy i załamałam się ceną suszonej żurawiny, którą wchłaniałam w mega ilościach w USA.. 17-20 zł za małą paczuszkę!
Mi by taka ilość na trzy razy tylko starczyła..
Tak samo z mieszankami orzechów..
Chyba zacznę podbierać wiewiórkom...



208/365
Pierwszy raz jechałam sama autem po polskich drogach...
Muszę sobie powtórzyć co te wszystkie białe linie na drodze znaczą i  ogólne, polskie zasady drogowe.
Zdałam prawko zaraz przed wyjazdem do USA więc w Polsce się nie najeździłam prawie nic.
Jestem drogowo wypaczona przez amerykański styl jeżdżenia.
Ale jeszcze parę razy ruszę w miasto i będzie good.
Dzięki Bogu nasz samochód to automat, bo jakbym miała na manualu jeździć to... dziękuję pojadę autobusem.





niedziela, 14 lipca 2013

Guess who's back??!

I'm back!
Wróciłam!
Wróciłam z Road Tripu.
Wróciłam z Californii.
Wróciłam do domu.
Wszyscy pytali się po co, czemu, dlaczego.
Przecież tak mi było dobrze w tych Stanach.
"Mogłabyś tam zostać na milion różnych sposobów/ zmienić wizę i iść na studia/ wyjść za mąż za milionera/zostać nielegalnie itp itp." (niewłaściwe skreślić )
Więc już tłumaczę.
Za stara i za biedna jestem na amerykańskie studia, mężowie milionerzy na drzewach nie rosną, w sklepach ich też nie sprzedają, a nielegalnie to ja jedynie przechodzę w miejscach bez pasów dla pieszych.
Powód powrotu był jeden.
Bo tak czułam.
Czułam, że  chcę wrócić, bo są osoby, które mnie potrzebują i muszę być na miejscu, na co dzień a nie co trzy dni na Skype.
Koniec kropka.

Tak więc jestem znowu w Gdyni.
W czwartek miałam tak skurczony żołądek, że ledwo co zjadłam w domu i poszłam od razu spać.
Dziwnie było wrócić do swojego łóżka.
Po "moim" kalifornijskim wydawało się ono malutkie i niziutkie.
Tradycyjnie wywaliłam się z nogami na ścianę i dopiero wtedy poczułam się, że jestem w domu.



Następnego dnia rozwaliłam caaaały mój dobytek na podłodze w dużym pokoju, bo okazało się, że wszystkie ciuchy mi dziwnie śmierdzą i wszyyyyyystko trzeba wyprać...
Nie wiem skąd się wziął ten zapach.
Albo to czymś spryskali w samolocie, albo "tak pachnie Ameryka"....
....i nie był to zapach pieniędzy..... :P




Cały bałagan przeniosłam potem do pokoju i zamiast sprzątać zaczęłam od udekorowania go rzeczami, które przywiozłam.
Od razu na ścianie wylądowały nalepki z mądrościami i indiański DreamCatcher nad oknem.
Resztę poprzyczepiam jak już się przekopię przez walizki.








W weekend przyjechała na grilla cała familia i na tą okazję wiozłam przez morza i oceany talerzyki, serwetki i foremki do muffinek z amerykańską flagą.
Było super.
Stęskniłam się za tymi naszymi rodzinnymi zlotami.
To było TO coś, dla którego wróciłam.






Ogólnie szok kulturowy był większy niż myślałam.
Wszystko wydawało mi się mega malutkie.
Zmywareczka jak dla laleczek, praleczka jak dla krasnoludków, kubeczki, szafeczki i wszyściutko inne.
A droga- szerokość jak na hulajnogę!
Dodatkowo każdy kierowca ma ochotę mnie zabić z każdej strony.
Dziury w asfalcie jak w szwajcarskim serze.
Klamki w drzwiach dużo wyżej niż w USA.
Na dworze chłodno. A ja tu same sandałki przywiozłam.
W sklepach zamiast " hi, how are you doing, how is your day so far, did you find everything ok?" Pani Ekspedientka na mnie krzyczy: PRZEJEDZIE MI WÓZKIEM NA DRUGĄ STRONĘ KASY!! SIATKA MA BYC??? ZA DARMO NIE MA! 10GROSZY!  NIE BEDĘ TU PANI KARTOFLI WYBIERAĆ. SZEF MI ZAKAZAŁ ICH DOTYKAĆ! JAKIE SIĘ NABIORĄ ŁOPATĄ TO TAKIE BEDĄ, TO ILE MA BYĆ??....
Ehhh...

Kupiłam  z Siostrą mrożoną kawę na spółkę, niby Large, ale wielkości raczej Small, i skasowali 15 zł!
Zamarzyła mi się bita śmietana, ale to już plus 3 zł extra...  
Parę razy miałam odruch, żeby poprosić o kubek z wodą (bo w USA za darmo zawsze można dostać w restaruacji, chyba, że ktoś woli butelkowaną to wtedy się płaci) ale szybko się ogarnęłam, że tu za darmo to ja słomkę mogę dostać.
Tak czy inaczej szał ciał, że w Gdyni jest jeden Starbucks.



Potem miałam niezłą terapię wstrząsową gdy pojechałam na zakupy.
I wtedy załamałam się polskimi cenami.
Jestem w szoku jakie wszystko jest drogie!!! 
Przy płaceniu miałam ochotę parę razy wybuchnąć płaczem, bo 250 zł, które wsadziłam do portfela wydałam na parę warzyw, 3-4 kosmetyki i mięso na grilla. 
Ceny są tak kosmiczne, że po całym dniu wróciłam do domu i zaczęłam wyć.
Że chcę wracać do Cali, że w życiu tu pracy nie znajdę i że 100zł to teraz warte tyle co nic.
Czarna rozpacz.
Najczarniejsza.
Wyryczałam się za wszystkie czasy przez cały wieczór.
Potem Mama mnie ustawiła do pionu i wszystko zwaliłyśmy na jetlag,  zmianę kontynentu, zmianę czasu i zmianę wszystkiego co możliwe.

W USA przez dwa lata bujałam sobie beztrosko w chmurach ( dosłownie też:P)  a tu bach twarde lądowanie.
Potrzebuję trochę czasu, żeby się przestawić. 
Bo prawda jest taka, że do łatwego życia łatwo się można przyzwyczaić.
Nie musiałam się przez dwa lata martwić o płacenie rachunków, płacenie za jedzenie, beznynę, auto itp.
A tu łatwo nie ma.
Minął już nieco ponad tydzień jak wróciłam i nadal wszystko mnie zadziwia.
Ceny najbardziej.
Dodatkowo najbardziej aktywna i GŁODNA robię się ok 1-2 w nocy, a wstawanie rano mnie zdecydowanie przerasta i budzę się, a w zasadzie próbuję otwierać oczy. przez godzinę minimum.
I za każdym razem jak się budzę to zastanawiam się gdzie jestem.
Ostatnie parę dni minęło tak szybko, że nie wiem sama kiedy.
To było szaleństwo.
Z każdym się spotkać, z każdym pogadać i opowiedzieć jak to w tej Hameryce było. 
Naprawdę dopiero dziś siedzę cały dzień w domu, w dresie i mam chwilę, żeby ogarniać zdjęcia.
Bo relacja z Road Tripu czeka.
Siedzi i czeka...